czwartek, 28 sierpnia 2014

Wpływ muzyki na nasze życie - cz.2

Jak obiecywałam, dzisiaj druga dawka śmiechu.:D



Hardcore (w wersji Straight Edge)
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułki, dzięki którym możemy się najeść, nie krzywdząc zwierząt, po czym biegniemy do działu z mięsem i krzyczymy do ludzi o mordowaniu naszych mniejszych braci, puszczamy
najbardziej brutalne filmiki z rzeźni, ale tak, żeby małe dzieci widziały, po czym wynosimy jak najwięcej mięsa, aby urządzić godny pogrzeb.

Grunge
Wchodzimy brudni do sklepu, bierzemy bułkę, mówimy jej, jak się nienawidzimy i jak bardzo chcemy palnąć sobie w łeb. Tak jak hardcore'owcy krzyczymy na mięsnym o zabijaniu biednych zwierząt i też
puszczamy brutalne filmiki z rzeźni za pomocą slajdów. Podchodzimy do sprzedawcy i przeszukujemy dziurawe dżinsy, znajdując wreszcie grosiki zwizerunkiem Kurta Cobaina zamiast orzełka, dajemy i odchodzimy bez słowa, potykając się o sznurówki trampek lub glanów.

Soft rock
Wchodzimy do sklepu, podtrzymując drzwi, żeby nie trzasnęły, idziemy na palcach, bierzemy bułkę, płacimy i wychodzimy cichutko, delikatnie zamykając drzwi.


Post-Rock
Wchodząc do sklepu, zachwycamy się nad brzmieniem skrzypiących drzwi i zaczynamy myśleć, jak by to brzmienie włączyć do post-rockowego plumkania. Myślimy nad tym tak intensywnie, że zapominamy o bułkach i wracamy do swojego post-rockowego zespołu, gdzie zaspokajamy głód doskonałym, wzajemnym zrozumieniem i zgraniem.

Hard rock
Wchodzimy do sklepu, trzaskając drzwiami obrotowymi, chwytamy mocno bułkę, zjadamy nietoperza, płacimy za nią, po drodze wykonując około 3-minutową solówkę i wychodzimy, trzaskając drzwiami.

Rock psychodeliczny
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułkę mającą najwięcej mąki na sobie, wciągamy mąkę nosem i zaciągamy się zapachem bułki, po czym płacimy, wpatrując się uważnie w groszówki, które wykładamy na ladę. Ich brzdęk dźwięczy nam w uszach, odbijając się echem jeszcze przez kilkadziesiąt sekund po opuszczeniu sklepu.

Math rock
Wchodzimy do sklepu i pożeramy wszystkie bułki, po czym idziemy do sklepikarza i płacimy. On się nas pyta, jakim cudem tyle zjedliśmy, a my mówimy, że i tak tego nie zrozumie i odchodzimy.

Space rock
Sklep z bułkami znajduje się kilka galaktyk dalej. Wsiadamy do promu kosmicznego i przelatujemy przez tunel czasoprzestrzenny. Przypadkowo odkrywamy mgławicę o składzie chemicznym bułki.

Noise rock/pop
Wchodzimy do sklepu, podchodzimy do półki z bułkami, po czym wyjmujemy zardzewiałą piłę, którą zaczynamy rzęzić po metalowej konstrukcji półki, mrucząc coś pod nosem. Po 20 minutach, kiedy już
wszyscy uciekną ze sklepu, przestajemy i dziwimy się, czemu nikt nie chce nam sprzedać bułki.

Rock progresywny
Wchodzimy do sklepu, wciągamy mąkę nosem i snujemy filozoficzne domniemywania na temat twarzy sklepikarza która przybiera dziwnych kształtów zwierząt: świni, psa, owcy. Potem kładziemy się wygodnie odrętwiali na sklepowej półce razem z pustymi produktami sklepowymi, czekającymi na wielką paradę.

New Prog
Wchodzimy do sklepu, który uznaliśmy za najbezpieczniejszy w przypadku nagłej apokalipsy. Po drodze do stoiska z pieczywem, ukradkiem wrzucamy między gazety na półce ulotki ujawniające spisek rządów całego świata. Bierzemy bułkę najmniej wyróżniającą się z tłumu bułek i wychodzimy bez słowa, nie płacąc. Jednak jeśli sprzedawca próbowałby nas zagadnąć, szeptem mówimy: Nie mogę rozmawiać, Oni są wszędzie! i wychodzimy jeszcze bardziej bez słowa.

Rock alternatywny
Wchodzimy do sklepu, wybieramy dwie bułki najbardziej nie pasujące do pozostałych, jedną ukradkiem wkładamy do kieszeni, uważając na rozmieszczenie kamer w sklepie. Za drugą bułkę płacimy fałszywymi
pieniędzmi, po czym wkładamy ją do torby, której nie widać spod naszywek i szybko wychodzimy, nerwowo zerkając za siebie i potykając się o próg tudzież powierzchnię płaską.

Metal Progresywny
Wchodzimy do sklepu, w skomplikowany sposób chwytając za klamkę. Bierzemy dobrze dobraną bułkę (ale najpierw dokładnie rozważamy wszystkie możliwości), mówimy "To jest to!", po czym płacimy za nią
równą 7/8 złotówki. Wychodzimy, po czym pytamy naszych przyjaciół, czy uważają, że wybór był trafny.

Glam rock
Wchodzimy do sklepu, bierzemy różowiutką bułkę, podchodzimy do sklepikarza i płacimy mu, sklepikarz śmieje się z naszego makijażu i myli się w wydawaniu reszty, po czym wychodzimy ze sklepu uważając, aby nie zaczepić natapirowanymi włosami o futrynę drzwi.

Rock and roll
Wchodzimy do sklepu rytmicznym i tanecznym krokiem, chwytamy pierwszą lepszą bułkę, płacimy i odchodzimy, nie zapominając o krokach.

Rockabilly
Pod sklep zajeżdżamy różowym cadilacem z 1963 roku. Wchodzimy do sklepu, stajemy w rozkroku na jego środku i starannie zaczesujemy nasze nasączone brylantyną włosy. Poprawiwszy kurtkę w stylu college, idziemy do półki z pieczywem i bierzemy donutsa. Płacąc sprzedawcy, zapewniamy go, że Elvis Presley żyje. Wychodząc, wykonujemy szpagat.

Punk rock
Wchodzimy do sklepu, schylając się, by nie zawadzić irokezem o futrynę, bierzemy najtańszą bułkę, nie płacimy sklepikarzowi, uciekamy ze sklepu brudząc mu podłogę którą niedawno mył.

Wchodzimy ścianą, bo drzwi są dla konformistów, nie bierzemy bułki, tylko chleb i tanie wino brzoskwiniowe, po czym podchodzimy do kasy. Patrzymy na sprzedawcę jak na głupka, bierzemy wino i wychodzimy ścianą z drugiej strony sklepu, zostawiając chleb na ladzie.

Rock gotycki
Wchodzimy do sklepu, w tle słychać dźwięk gry na organach, mimo iż w sklepie nie ma żadnych organów. Idziemy do półki z bułkami potykając się o długi płaszcz. Wybieramy bułkę, która wygląda najbardziej mrocznie i tajemniczo. Podchodzimy do lady znowu potykając się o płaszcz. Płacimy, a sprzedawca się dziwnie patrzy na nasz makijaż. Wychodzimy, a za nami wylatuje stado nietoperzy.

Indie rock
Ubrani w ciuchy z lumpeksu wchodzimy do najmniejszego sklepiku w jakimś zapomnianym przez świat miasteczku, bierzemy najmniejszą, najbardziej niepozorną bułkę, zagubioną gdzieś w kącie działu z
pieczywem, wyciągamy pieniądze (najlepiej walutę z najdalszego zakątka świata) z naszego XIX-wiecznego portfela, spokojnie płacimy i wychodzimy, nie biorąc plastikowego woreczka.

Oi!
Wchodzimy do sklepu, tupiąc glanami i bierzemy najbardziej białą bułkę. Żeby się do końca upewnić co do niej, pytamy się sklepikarza o jej pochodzenie, po czym ją kupujemy i wychodzimy ze sklepu, tupiąc
glanami.

Emo
Delikatnym krokiem wchodzimy do sklepu, z całej siły popychając ciężkie drzwi. Grzecznie kłaniamy się sklepikarzowi, którego widzimy tylko jednym okiem, ponieważ drugie zasłania nasza długa, czarna grzywa.
Podchodzimy powoli i ostrożnie do stoiska z bułkami. Bierzemy delikatnie najmniejszą bułkę, chwytając ją w dwa palce, po czym upadamy z nią na ziemię. Próbujemy jeszcze 3 razy, za czwartym w końcu ją
podnosimy. Kiedy widzimy, że bułka ma rysę, płaczemy, po czym delikatnym krokiem i z największym trudem podchodzimy do sprzedawcy, aby pomógł nam wyjąć pieniądze z portfela. Bułkę ciężko rzucamy na ladę i próbujemy złapać oddech. Nie chcemy, żeby rozmazał nam się czarny makijaż, więc delikatnie wycieramy łzy z policzków. W międzyczasie zerkamy, czy ktoś nie śmieje się za plecami. W końcu pochylamy głowę i spoglądamy na sprzedawcę, który stanowczym głosem mówi Należy się 60 groszy. W tym momencie wydzieramy się TY MNIE WCALE NIE ROZUMIESZ! po czym z płaczem wybiegamy ze sklepu, gubiąc wszystkie żyletki. Sprzedawca wzrusza ramionami, po czym odkłada bułkę na półkę.

Folk
Wchodzimy do sklepu w sukni z koralami i w ogóle, bierzemy bułkę upieczoną tradycyjnie, po czym wyjmujemy pieniądze z naturalnego, skórzanego portfela, płacimy i podśpiewując szlagiery, wychodzimy z
wyszczerzonymi zębami.


Jazz
Wchodzimy do sklepu w marynarce i jeansach, pukamy palcami każdą bułkę i bierzemy tę, która ma najlepszy sound. Płacimy za bułkę, po czym wychodzimy z piłką plażową pod pachą.

Reggae
Wchodzimy do sklepu, jednak nie za bardzo jesteśmy zainteresowani bułkami, pytamy się więc sklepikarza, czy ma zioło, niestety odpowiada przecząco. Wychodzimy ze sklepu i grzebiemy nerwowo po kieszeniach,
wyrzucając z nich wszystko, w końcu znajdujemy ukochane zioło i je zapalamy. Po około dwóch godzinach wracamy po bułkę.



Mam nadzieję że się spodobało, mam więcej. :)

środa, 27 sierpnia 2014

Wpływ muzyki na nasze życie

Teraz na chwilę oderwę się od świata książek. Wybiorę się do kraju muzyki.
Oto kilka śmiesznych przykładów wpływy muzyki na nasze życie...



Wpływ muzyki na nasze życie – od dawna wiadomo, że to czego słuchamy ma wpływ na nasze życie. Poniżej przedstawiono nasze zachowanie zależnie od rodzaju lub gatunku muzyki, jakiej słuchamy w czasie kupowania przez nas bułki w sklepie.


Rodzaje wpływów
 
Pop
Wchodzimy do modnego sklepu modnie ubrani, bierzemy modną bułkę, płacimy za nią modnymi banknotami modnemu sprzedawcy i wychodzimy, modnie zamykając drzwi.

Słodki pop
Wchodzimy do sklepu w nowych, różowych butach z małym słitaśnym Chihuahua na rękach. Mrugamy słodko i idziemy w poszukiwaniu najbardziej czaderskiej bułki. Przy kasie krzyczymy radośnie To ja witam was, już czadu dać czas!. Kasjer uśmiecha się, a my stajemy się lokalną gwiazdą.




Disco
Wchodzimy do sklepu z największą ilością ludzi, otwieramy zamaszyście drzwi i zaczyna się kawałek Stayin' Alive. Na sobie mamy białą marynarkę, białe spodnie i białe wypastowane,  lśniące buty. Ledwo mieścimy się w przejściu przez monstrualnych rozmiarów afro. Wykonujemy gest à la Travolta i tanecznym krokiem zmierzamy w stronę stoiska z bułkami. Wszyscy się za nami oglądają z otwartymi ustami i/lub upuszczają reklamówki z rzeczami. Bierzemy bułkę, wykonujemy szybki obrót na jednej stopie i tym samym krokiem idziemy do kasy. Płacimy, znowu wykonujemy gest Travolty i wychodzimy.

Disco polo
Wchodzim do sklepu łuśmiechając siem wesoło, bierem bułkę i gryziem kawałek, po czym płacim i wychodzim krokiem Niecika, bo impreza w remizie.




Muzyka poważna
Plumkania fortepianowe lub smęcenie smyczkowe
wchodzimy do sklepu i mówimy "dzień dobry", bierzemy bułkę i wkładamy ją do foliowej torebki, po czym płacimy i wychodzimy, mówiąc "do widzenia".
Bach lub Haendel – wkraczamy do sklepu, wchodzimy nie w tę alejkę, za chwilę trafiamy na właściwą, pakujemy bułkę, zamyśleni idziemy do kasy, płacimy gołą dychą i wychodząc, odwracamy się w stronę
kasjerki.
Beethoven i podobne – wchodzimy do sklepu, uśmiechamy się, mówimy "dzień dobry", suniemy po podłodze do alejki z bułkami, pakujemy ją, idziemy do kasy, płacimy piątakiem, zabieramy resztę do
kieszeni i wychodzimy.
Opera
Wchodzimy do sklepu we fraku i muszce, stajemy przed półką z bułkami, kłaniając się głęboko. Kasjerce płacimy florenckim złotem, dziękując w tonacji fis-moll. Wychodząc, wpadamy na szklane drzwi, które tłuczemy wysokim C.


Operetka
Wchodzimy do sklepu krokiem walca, zamiast bułki bierzemy kajzerkę z wiedeńskiej piekarni. Sprzedającemu, zamiast pieniędzy, wręczamy drogocenną kolię, całując go w dłoń. Wychodząc, wskakujemy na stos puszek z groszkiem i śpiewamy miłosny kuplet do wentylatora.

Musical
Wchodzimy do sklepu, stepując. Wybieramy najbardziej amerykańską bułkę i płacimy, nonszalancko rzucając sprzedawcy dolara. Następnie uruchamiamy instalację przeciwpożarową w sklepie i wychodzimy w strugach wody, śpiewając Deszczową piosenkę.

Muzyka elektroniczna
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułkę i skanujemy ją specjalnym urządzeniem stwierdzającym jakość, próbujemy też przesunąć ją przez czytnik, lecz na bułce nie ma kodu kreskowego. Płacimy za nią kartą
kredytową, wychodząc wpadamy na drzwi, dziwiąc się, że nie są automatyczne.


Heavy metal
Wchodzimy do sklepu ciężkim krokiem, bierzemy tyle bułek, ile się da i pakujemy je do foliowej torby. Sklepikarzowi płacimy ciężkimi, metalowymi groszówkami i odchodzimy tak samo ciężkim krokiem.

Black Sabbath
Sprzedawca wpatruje się w nas mrocznym wzrokiem. Kiedy prosimy go o bułkę, wybucha demonicznym śmiechem. Popadamy w paranoję i z głośnym 'NOOOO!' uciekamy.

Metallica
Powoli podchodzimy do drzwi sklepu i nagle z całej siły kopiemy je z glana, tak by wyleciały z zawiasów. Szybkim krokiem idziemy po bułkę, jeszcze szybciej podchodzimy do sklepikarza, krzyczymy mu w twarz DO YOU FEEL IT? DO YOU FEEL IT LIKE I DO? po czym rzucamy mu dychę i wychodzimy bez bułki, bo uważamy że się sprzedała.



Speed metal
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułkę i wychodzimy. Robimy to tak szybko, żeby nikt tego nie zauważył, aż do spowolnienia kasety z kamery bezpieczeństwa 666 razy.

Symphonic metal
Wchodzimy do sklepu przy akompaniamencie organów. Bierzemy bułkę, która wygląda najbardziej operowo, rzeźbimy w niej twarz naszej ulubionej wokalistki i czekając na odpowiedni moment w utworze, który właśnie leci z naszej empetrójki, płacimy i wychodzimy.

Nu metal
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułkę, podchodzimy do lady, lekko drżącym głosem, rapując, rozmawiamy z sklepikarzem, szukamy portfela w naszych opuszczonych w kroku spodniach, po czym płacimy kartą kredytową i odchodzimy.

Rapcore
Wchodzimy do sklepu, gdy wybieramy bułkę, szukamy najbardziej przypominającą biszkopta i plujemy na nią, by nieco rozmiękła. Sprzedawca widząc to patrzy się na ciebie jak na idiotę i pyta czy jesteś normalny. Ty w odpowiedzi zaczynasz rapować o tym, że wtrąca się w twoje sprawy i chce budować potęgę bez ciebie. W końcu wyrzucasz bułkę tam skąd ją wziąłeś i wybiegasz ze sklepu.


Viking metal
Wchodzimy do sklepu, uważając, by nie przewrócić się o naszą długą brodę, nabijamy bułkę na róg na hełmie, podpalamy sklep i sklepikarza, po czym odchodzimy.



Folk metal
Wbiegamy „o świcie, jak tylko zapieje pierwszy kur” do sklepu, wygrywając jednocześnie niemożliwie skomplikowany riff na naszej świeżo nabytej w skansenie cytrze, machając wysmarowanymi dziegciem
kasztanowymi włosami i wyśpiewując pogańskie wersety. Łapiemy pierwszą lepszą bułkę, rzucamy na ladę garść dukatów z naszej sakiewki, po czym wracamy do lasu tańcować z wilkami.




Blues metal
Podjeżdżamy pod sklep ciężkim, żelaznym parowozem. Wchodząc do sklepu, zwracamy uwagę klientów swoimi spalonymi słońcem Missisipi plecami. Kupując bułki, pytamy się sklepikarza, czy oprócz bułek
chciałby również sprzedać swoją duszę szatanowi. Ten zdziwiony odpowiada, że musi się zastanowić. Zostawiamy mu formularze do wypełnienia i długopis w kształcie kolby kukurydzy, zarzucamy swoje
czarne długie włosy i wychodzimy ze sklepu.

Metal gotycki
Wchodzimy około 2200 do sklepu (tuż przed zamknięciem), bierzemy bułkę, podchodzimy do sklepikarza i zaczynamy płakać, bo zapomnieliśmy pieniędzy, przez co rozmazuje nam się czarny makijaż, po paru minutach odkładamy bułkę i wychodzimy.

Metal industrialny
Wchodzimy do sklepu, bierzemy bułkę, podchodzimy do lady i sięgamy do kieszeni, chcąc wyjąć pieniądze, ale okazuje się, że nie mamy na sobie spodni. Odkładamy bułkę i, czerwieniąc się, szybko zmykamy.

Doom metal
Wchodzimy do sklepu powolnym krokiem, bierzemy powoli bułkę, płacimy sklepikarzowi powoli, ponuro patrząc mu w oczy i mamrocząc, że jego i jego bułki i tak spotka zagłada, kładziemy na ladzie groszówki i
wychodzimy.

Tanz metal/Rammstein
Przy dźwiękach młota pneumatycznego, perkusji i keybordu wchodzimy do sklepu marszowym rytmem patrząc spode łba, jakbyśmy chcieli coś rozwalić. Maszerując w glanach między półkami śpiewamy niskim głosem z charakterystycznym niemieckim "r". Stajemy przed półką z bułkami i bierzemy jakąkolwiek. Po zapłaceniu kasjerowi w markach niemieckich rozlewamy Benzin i od niechcenia rzucamy zapałkę. Kiedy
wychodzimy efektownym krokiem w spowolnionym tempie, sklep wybucha. Nie zważając na pożar śpiewamy szeptem coś po niemiecku.

Grindcore
Wchodzimy do sklepu, chwytamy bułkę i z brytyjskim akcentem ryczymy do sprzedawcy o bombie nuklearnej, ale tak, żeby nie zrozumiał, po czym odkładamy bułkę i odchodzimy, powtarzamy tę czynność wszędzie, gdzie się da.



To jeszcze nie wszystko, jutro dodam następną muzyczną dawkę śmiechu o jej wpływie na nasze życie.:) 


Dobranoc  :D

wtorek, 26 sierpnia 2014

Chodź, opowiem ci bajkę...

Cześć! Wiem, strrrrrrasznie długo tu nie zaglądałam, ale miałam roboty jak stąd do Londynu. :)
W tym poście dodam bajkę mojego autorstwa. Bardzo proszę o nie kopiowanie.



O koniu, który dodał mi skrzydeł

Obudziłam się wcześnie. Gdy otwarłam oczy, poczułam swąd spalonego omletu. Zastanawiałam się dlaczego omlet zjada się przeważnie na śniadanie. Przecież jajecznicę podaje się i na śniadanie i na kolację, a omletu już nie wypada. Niestety nie  miałam już czasu na rozmyślanie, bo mama zawołała mnie na śniadanie. Spojrzałam na zegar. Piętnaście po siódmej. Miałam pół godziny. Ubrałam się, odwiedziłam łazienkę, zeszłam na dół. Mama siedziała przy stole zjadając na wpół spalony omlet z nosem w książce. Czytała „Rady dla dobrej czarownicy – pani domu” (ciekawe czy szukała sposobu na nieprzypalony omlecik). Mama jest typową czarownicą XXI wieku, ja zresztą też. Swoją książkę miała oczywiście ukrytą w gazecie, bo mój tata nic o niej nie wiedział. Ukrywamy przed nim swoją magię. Jesteśmy prawie jak normalna mama z córką. Czasem mama zabiera mnie na tajemne spotkania czarownic, ale ja, trzynastoletnia Alicja, nie cierpię słuchać opowieści „starszych” pań. Wolę, gdy taty nie ma w domu. Zamykam się wtedy w pokoju sam na sam ze stertą odkopanych „z – góry – nie – wiadomo – czego – na strychu” starych książek z zaklęciami. Jak dotąd to niewiele zaklęć działa, albo w książkach są zaklęcia jakiejś starej technologii, albo to ja jestem kiepska „w te klocki”.
Skończyłam śniadanie i wyszłam do szkoły. W drodze powrotnej coś przykuło moją uwagę. Na płocie panny Anny, samotnej starszej wdowy, siedział kot. Nie był to zwykły kot. Był o połowę większy od kotów, które dotychczas widziałam, siwy w białe pręgi.
„Doprawdy, nie wiem, jak on się utrzymuje na tym płocie” – pomyślałam. To była moja pierwsza myśl, dopiero potem, zaczęłam zadawać sobie kolejne pytania: Czyj jest ten kot? Co to za kot?

- Cześć tato, wróciłam! Idę do pokoju! – krzyknęłam w progu i pobiegłam do góry.
- Mogę do ciebie przyjść? Chcę ci coś powiedzieć! – zawołał za mną tata, i zaczął wspinać się po schodach, jak już docierałam do pokoju.
- Jasne! – rzuciłam torbę obok biurka i wskoczyłam na łóżko. Usłyszałam pukanie i zobaczyłam zatroskaną twarz taty.
- Kochanie, muszę wyjechać – oznajmił – mam delegację, jadę do Kopenhagi.
Wstyd się przyznać, ale ucieszyła mnie ta wiadomość. Nie dałam tego po sobie poznać.
- Szkoda – powiedziałam – Na jak długo wyjeżdżasz?
- Nie będzie mnie przez miesiąc. To dla twojego dobra, kotku – powiedział i z opuszczoną głową wyszedł z pokoju.
Wtedy przypomniał mi się kot, TEN KOT. Zajęłam się zadaniem, ale nie umiałam skupić się nad procentami, w końcu zrezygnowałam. W końcu już niedługo wakacje.
Mama zaprosiła na wieczór całą rodzinę. Babcia Halinka przywiozła swój słynny bigos. Nie cierpię bigosu! Gdy dorośli rozmawiali, ja patrzałam w okno.
W ciemności ujrzałam znajomy kształt. Znajomy – tak, to był TEN KOT. Wszędzie bym go poznała!
Szybko narzuciłam sweter, pobiegłam do kuchni po mleko, nalałam na spodek i wymknęłam się z domu. Przeszłam pod okno, przez które widziałam kota.
Z wewnątrz słychać było salwy śmiechu mojego taty (to pewnie przez dziadka Feliksa i jego wieczne kawały).
- Kici, kici – szeptem, by nikt nie usłyszał, zaczęłam przywoływać kota. Cisza. Pewnie uciekł, gdy otwieram drzwi. A może na TEGO KOTA nie woła się kici, kici? Może wróci. Zobaczymy rano.
Wróciłam do domu, nikt nie zauważył mojej nieobecności i tego, że mój bigos był nietknięty. Gdy całe towarzystwo rozeszło się do domów, tata w swoim pokoju pakował się na wyjazd, ja pomagałam mamie sprzątać talerze.
- Co tu robi mleko? – zastanowiła się głośno mama.
Wpadka! Nie schowałam mleka do lodówki! Jednak zanim wypowiedziałam głośno wymyśloną na szybko historyjkę, mama uznała, że to pewnie dziadek wyciągnął mleko do kawy i nie schował.
Kidy wszystkie brudne naczynia zostały zniesione, mamę „wzięło” na czarowanie. Pokazał mi praktyczne zaklęcie. Dzięki niemu  po kilku sekundach wszystkie naczynia były czyste. Wystarczyło je tylko schować do szafek. Zapamiętam i udoskonalę.
Po wejściu do łóżka natychmiast zasnęłam. Nie zdążyłam nawet „zaczarować” snu. No i właśnie przyśniło mi się to: Wokół mnie było smutno i szaro. Mgła, zimno, zapach dymu. Siedziałam w jakiejś dziurze, a ze mną kot, TEN KOT. Zamruczał, a ja usłyszałam: Konie lubią cukier, a płaci się muszlami. Obudziłam się.
To był już ranek. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. W domu nie było nikogo. Gdy otwarłam szafę, żeby się ubrać, zobaczyłam w niej TEGO KOTA. Wszystkie ubrania pozrzucane były na dno, a kot… kot spokojnie sobie na nich spał. Jak się dostał do szafy? Postanowiłam go nie budzić, ubrałam się, siadłam
w fotelu i zaczęłam czytać książkę z zaklęciami, (kupioną tanio w antykwariacie). Kątem oka obserwowałam szafę. Nagle obudził się, przeciągnął, wyszedł
z szafy i wlazł po moje łóżko. Poszłam tam za nim.
I wtedy wszystko się zmieniło.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w uszach piszczało. Poczułam, że spadam, spadam, spadam. Gdy spadłam, nie mogłam się poruszać, mimo, że to na co spadłam było miękkie.
Gdy po chwili odzyskałam słuch i zdolność poruszania a wzrok przyzwyczaił się do zmiany. Ujrzałam nas sobą kota, TEGO KOTA.  Usiadłam i rozejrzałam się dokoła. Dżungla, dżungla, dżungla? To miejsce nie było podobne do niczego co wcześniej widziałam na własne oczy i w książkach. Coś mnie uwierało w plecy. Ze zdziwieniem zdjęłam tobołek z kija, który mi przeszkadzał. W środku była książka, którą oglądałam chwilę temu we własnym pokoju, jakiś słoiczek i inne przedmioty. Usłyszałam tętent kopyt. Instynkt podpowiadał: uciekaj! Zerwałam się szybko i wspięłam na najbliższe drzewo. Pode mną przemknął koń. Zdziwiłam się, że tylko jeden, odgłos kopyt był wszechobecny. Gdy przestałam go słyszeć, zeszłam z drzewa i odetchnęłam ulgą. Znowu się rozglądnęłam. Kot śledził każdy mój ruch.
Wydawało mi się, że gdy ja wspinałam się naprędce na drzewo, on uskoczył w krzaki – pomyślałam. Zaczęłam iść przed siebie i podziwiałam. Wielki kolorowe ważki i motyle, małpki, pachnące oszałamiającą słodyczą kwiaty. Chyba byłam zbyt zachwycona tymi cudami, bo nie zauważyłam wielkiej dziury. Było za późno. Znowu spadałam, tym razem, razem z kotem. O dziwo nie miałczał, tylko patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami. Przypomniał mi się mój sen
z poprzedniej nocy. Spadałam dość długo, na tyle, żeby wygrzebać z pamięci zaklęcie „na miękkie lądowanie” (aż dziwię się, że takie istnieje). Szybko wyrecytowałam formułkę. Bum!!! Spadłam na miękką, puchową poduchę. Kot koło mnie. Natychmiast wstałam i zdziwiłam się, już kolejny raz dzisiaj. Stałam w dużym ciemnym pokoju. Na środku, na kanapie siedziała dziewczyna, chyba trochę ode mnie starsza. Chyba nie widziała, że spadłam, bo nie patrzała
w moją stronę, ale gdy TEN KOT zamiauczał, obejrzała się i zawołała:
- Chodź koteczku do mnie! Znalazłeś się, Tenkociu!
Pomyślałam, że to bardzo trafione imię.
- Widzę, że przyprowadziłeś gościa. Pewnie jesteś kolejną ofiarą szpiegostwa Tenkocia! – zwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Zupełnie nie wiem, jak tu się znalazłam… - powiedziałam niepewnie.
- Czy on wciągnął cię pod łóżko? – dziewczyna wskazała na kota.
- Tak, to znaczy niezupełnie, sama tam za nim wlazłam… - przyznałam.
- Tendu – przedstawiła się dziewczyna i zaprosiła mnie na herbatę i rozmowę. Dowiedziałam się, że jest miłośniczką zwierząt. Oprócz kota posiada jeszcze chomika, dwa kanarki, żółwia, psy i konia. No właśnie, konia. Spytałam, czy wie, co to za przerażający koń, biega po dżungli. Tendu posmutniała i powiedziała, że to właśnie jej koń i opowiedziała mi jego smutną historię. Historię o tym jak jej koń został porwany, a gdy go ponownie zobaczyła, był nieokrzesany
z dzikim błyskiem w oczach, a przede wszystkim na jego grzbiecie wyrosły dwa sępie skrzydła. Wtedy przypomniałam sobie, że rzeczywiście było coś dziwnego w wyglądzie tego konia. To te skrzydła były źródłem tego hałasu, który pojawiał się tam, gdzie pojawiał się koń.
Tendu powiedziała, że może mu pomóc tylko odcięcie skrzydeł, które są źródłem nieokrzesania. Można to zrobić jedynie mieczem Maltryjdadesa, mieczem najostrzejszym i najmocniejszym w świecie.
Postanowiłam pomóc dziewczynie, skoro jestem czarownicą, może nie będzie to takie trudne zadanie. Tendu wręczyła mi mapę krainy z zaznaczoną trasą. Ona sama nie mogła brać udziału w tej wyprawie, koń na jej widok umarłby z szaleństwa. Mógł to zrobić jedynie wysłannik, ktoś taki jak ja, Alicja.
            Wystarczyło mrugnięcie oczami, a znalazłam się ponownie w kolorowej krainie. Tenkociu postanowił mi towarzyszyć, bo szedł  za mną jak cień. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Na początku nie szłam za drogą i zatopiłam się w myślach „co będzie”.  Gdy zapadał zmrok i postanowiłam odpocząć, zaczęłam studiować moją księgę czarów znalezioną w tobołku. W tobołku odnalazłam latarkę, dlatego mogłam dokładniej przyglądnąć się książce. Myślałam, że to ta księga, którą trzymałam w rękach wsuwając się za kotem pod łóżko, ale nie. Ta była napisana w innym, przedziwnym języku. Gdy literując przeczytałam jakąś formułkę, przede mną pojawiły się grające skrzypce. Szybko je schwyciłam, nie chciałam, żeby grające skrzypce obudziły kogokolwiek. Kto wie, co lub kto mieszka wokół. Instrument przycichł, a ja obwiązałam go wielkim liściem paproci i odrzuciłam. To nie było trafione zaklęcie. Odłożyłam księgę do tobołka, to nie był czas na zabawę, to był czas na poszukiwanie miecza. Rozejrzałam się. Gdzieś pomiędzy drzewami, zobaczyłam domy. Widocznie byłam na skraju tej tęczowo – kolorowej krainy. W nocy nie wyglądała już tak pięknie. Te domy okazały się opuszczoną wioską i też nie kojarzyły się z pięknem.
- Strasznie byłoby tu mieszkać – szepnęłam, albo tylko pomyślałam.
- Strasznie! – jakiś  głos powtórzył za mną. Gdzieś już go słyszałam.
- Kto to powiedział? – tym razem byłam pewna, że to nie są moje myśli, wykrzyczałam to pytanie.
- Ja, spojrzyj w dół.
Spojrzałam i zobaczyłam. Kot okazał się gadającym kotem, a głos pamiętałam z mojego snu. Tego, który śniłam będąc jeszcze w domu… Pierwszy raz zatęskniłam za powrotem.
- Mówię, jak trzeba, a teraz trzeba… znajdź chatę z szyldem „Madame Klementyna”. Idź… no idź… - ponaglał mnie kot.
Szłam nie śpiesząc się, ze strachem. Znalazłam chatę i szyld. Ostrożnie zapukałam. Otwarła mi staruszka o urodzie cyganki.
- Witaj Alicjo! – krzyknęła, jakbyśmy się znały od lat, po czym wciągnęła mnie do środka.
- Dobry… wieczór? – odezwałam się.
Wnętrze chaty nie było bardzo przyjazne, ale nie było takie mroczne jak widoki na zewnątrz. Zostałam poczęstowana ciepłą herbatą. Madame Klementyna siadła i zaczęła mówić:
- Wiem, kim jesteś i w jakim celu tu przybywasz. Znam cię od kołyski,  obserwuję twoje życie i czekałam na tę chwilę. Wiem gdzie jest miecz, którego potrzebujesz, wiem też, gdzie można spotkać konia Tendu.
Madame Klementyna wzięła ołówek i zaczęła kreślić coś na mojej mapie. Potem spojrzała na mnie.
- Czekam na zapłatę.
Zapłatę…. Myśli zaczęły mi się kotłować w głowie…, co zrobię, nie mam pieniędzy… jak nie zapłacę pewnie zrobi ze mną coś…! Zaraz, zaraz – muszelki – przypomniał mi się sen. Wyciągnęłam z tobołka muszelki i pełna trwogi spojrzała na staruszkę. Czy nie wyśmieje mnie za taką zapłatę?
Ale nie. Zabrała garść muszelek, jak gdyby to były monety.
- Zamknij oczy – powiedziała – przeniesiesz się  teraz w okolice, gdzie jest miecz.
- Co z kotem? – spytałam
- Kot będzie razem z tobą, to twój pomocnik.
Madame Klementyna wymamrotała coś pod nosem, a ja poczułam, że lecę. Gdy otwarłam oczy, stałam w ciemnej i wilgotniej jaskini. Tuż obok coś błyszczało. Spojrzałam tam i ujrzałam miecz Maltryjdadesa. Wydawało mi się, że leży tu porzucony od wielu lat, chciałam go podnieść, ale był tak ciężki, że nie umiałam go ruszyć nawet milimetr. Pomyślałam, że przecież rozwiązania wielu problemów znajdywałam
w swoim tobołku. Zaglądnęłam do niego, ale niczego ciekawego nie zobaczyłam. Kulka muszelek, jakieś białe kryształki w dziwnym kształcie, książka, butelka oliwy, oleju, sama nie wiem czego, latarka, sznurek… Myślałam, że może coś się ukryło w zakamarkach i wytrząsnęłam z tobołka wszystko na ziemię.
W tej samej chwili kot skoczył na mnie i wytrącił mi z ręki butelkę z oliwą. Zanim zdążyłam zareagować, szkło rozbiło się na tysiące małych kawałeczków
i roztrysnęło po jaskini, a ciecz rozlała się na ostrze miecza oblepiając go dokładnie.
Warknęłam ze złością na kota:
- Co robisz!! No ładnie, jeszcze nie użyłam tej cieczy, a już rozlana. Być może coś ważnego rozbiłam o skały jaskini.
Trochę zła, trochę smutna, zaczęłam zbierać okruchy szkła. Przed przypadek dotknęłam miecza i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, potrafiłam go teraz podnieść. Przyjaźnie popatrzyłam na mojego towarzysza podróży, teraz wiedziałam, że nic co robił nie było bez celu. Teraz, gdy miałam już miecz, ważne było, by jak najszybciej dotrzeć do konia. Wsadziłam miecz za swój pas i razem z Tenkociem ruszyliśmy na poszukiwanie konia.
Widziałam już wyjście z jaskini, usłyszałam rżenie, takie rżenie, którego przestraszyłby się najodważniejszy człowiek. Tuż przy skałach stał skrzydlaty koń . Nie był to jednak pegaz – szkoda. Koń się miotał, co chwila stawał dęba, cały czas był niespokojny. A skrzydła, skrzydła poruszając się wydawały okropny, bolący
w uszy dźwięk.
- Jak ja się do niego zbliżę – pomyślałam – boję się o własne życie, nie dokonam tego.
Wtedy zbliżył się do mnie kot, otarł się o moje nogi zamiauczał. A ja usłyszałam:
- Miauuuuuuaś sen….!
Sen, sen…. Sen! Tak ! Przecież usłyszałam we śnie, że konie lubią cukier, już wiem co to za kryształki w moim tobołku. Szybko wyciągnęłam sporą garść kryształków cukru, odrzuciłam tobołek, ukryłam za plecami miecz i nieśmiało zaczęłam podchodzić do rumaka. Ten spojrzał na mnie czarnym, przenikliwym wzrokiem, stanął dęba i zbliżył się do mojej wyciągniętej dłoni. A potem spokojnie zaczął lizać cukier. Zsypałam cukier na ziemię, poczekałam aż koń się nim zajmie. Podeszłam konia od tyłu, wzięłam zamach i jednym silnym ruchem odcięłam oba skrzydła. Koń spłoszył się i uskoczył, a obcięte skrzydła upadając zamieniły się w siodło i uzdę.
Podniosłam głowę z przestrachem, myśląc, że koń mnie zaatakuje. Patrzyły na mnie łagodne, orzechowe oczy pięknego rumaka. Podszedł do mnie i pokiwał łbem. Wyglądało to tak, jakby mi dziękował. Poklepałam go po pysku i odetchnęłam z ulgą.
- Już po wszystkim!! Udało mi się!!
- Miauuu! – odezwał się Tenkociu.
Wzięłam go na ręce i przytuliłam. Pomyślałam, że to dzięki niemu i temu, że jestem wróżką, cała misja się udała. Zapięłam siodło i uzdę i mieczem Maltryjdadesa wskazałam rumakowi drogę.
- Jedźmy jak najszybciej do Tendu, niech i ona będzie szczęśliwa.
Droga mijała nam szybko, kot siedział razem ze mną na grzbiecie konia. Ja mogłam w spokoju rozejrzeć się po tej cudowniej, bajkowej krainie. Jak tu było pięknie, spokojnie, kolorowo. Zastanawiałam się, kto taki mógł ukarać konia i Tendu skrzydłami sępa.
Nagle poczułam, że spadamy w dół. Nie bałam się już, wiedziałam, że dotarliśmy do końca podróży, do komnaty Tendu. Koń upadł na podłogę tak, jakby miękko skoczył przez przeszkodę i galopem zbliżył się do Tendu.
Dziewczyna ze łzami w oczach głaskała ukochanego konia, a potem przytuliła mnie i pogłaskała kota. Nagle zatęskniłam za domem, mamą, tatą i wszystkim tym, co mnie kiedyś otaczało, a nie było tego tutaj.
- Jak długo tu jestem, co pomyśli mama? Będzie się okropnie martwiła, a tata, tak daleko, a jeszcze zmartwienie?
Zapragnęłam przytulić się do nich. Zamknęłam oczy, by nie pokazać łez, które cisnęły się do oczu. Wydawało mi się, że zapadam w sen. Śnił mi się kot, który mówił, że w rozwiązywaniu problemów nie pomagają zaklęcia, tylko wiara we własne skrzydła. Dziwne, przecież to nie ja miałam skrzydła tylko koń. Skrzydła były złe…
- Alicja, Alicja!!! – wołam cię od  5 minut – Wstawaj!! – usłyszałam głos mamy.
- Mamo!!! – jak się cieszę – wykrzyknęłam i przytuliłam się do mamy. Byłam we własnym pokoju, w piżamie. Jak dobrze.
- Alu, tata wyjeżdża. Chciałby się z tobą pożegnać.
Zeszłam na dół dalej nie wierząc, że przed chwilą byłam gdzie indziej. Tata stał w drzwiach i trzymał w rękach Tankocia.
- Masz córeczko, jak mnie nie będzie, on będzie was pilnował. Nazwij sobie jak chcesz – wręczył mi kota, ucałował krótko i wyszedł z mamą z domu.
A ja oszołomiona, popatrzyłam na kota.
- Cześć Tenkociu, co tu robisz?
- Miauuuuuuaś mnie zabrać ze sobą, jestem podziękowaniem Tendu! Jesteś wielka nie dlatego, że jesteś czarodziejką, ale dlatego, że masz odwagę i dobre serce. Pamiętaj o tym!

Cieszę się jeśli wam się podobało.
By nadrobić tę dużą stratę dodam dziś jeszcze zabawne ciekawostki o muzyce. :D

czwartek, 13 lutego 2014

Dziękuję!

Dziękuję za wyróżnienie mojego posta. Przepraszam że tak późno, ale dopiero dzisiaj tata zgrał mi zdjęcia, wcześniej nie było czasu...



KUBEK "CZYTAM, BO LUBIĘ" PEŁNY CIEPŁEJ HERBATY + CIEKAWA KSIĄŻKA = UDANY WIECZÓR :-)

Książka, która pozowała ze mną to "Gwiazd naszych wina".

"Gwiazd naszych wina" - John Green

Hazel ma 15 lat. Niestety nie funkcjonuje jak dziewczyny w jej wieku. Bohaterka ma guza tarczycy. Jej przyjaciółmi są rodzice i aparat tlenowy o imieniu Philip. Gdy na spotkaniu grupy wsparcia spotyka Augustusa, w jej życiu zaczyna się coś dziać. Chłopak robi się dla niej bardzo ważny. Wspólnie przeżywają ciężkie chwile, odpowiadają sobie nawzajem na najtrudniejsze nawet pytania. Wzruszająca książka, lecz chwilami bardzo śmieszna. Przyznaję - uległam, popłakałam się...

str. 44: "Zazwyczaj mama mnie budzi, gdyż jednym z obowiązków Osoby Profesjonalnie Chorej jest wysypianie się."