W tym poście dodam bajkę mojego autorstwa. Bardzo proszę o nie kopiowanie.
O koniu, który
dodał mi skrzydeł
Obudziłam
się wcześnie. Gdy otwarłam oczy, poczułam swąd spalonego omletu. Zastanawiałam
się dlaczego omlet zjada się przeważnie na śniadanie. Przecież jajecznicę
podaje się i na śniadanie i na kolację, a omletu już nie wypada. Niestety nie miałam już czasu na rozmyślanie, bo mama
zawołała mnie na śniadanie. Spojrzałam na zegar. Piętnaście po siódmej. Miałam
pół godziny. Ubrałam się, odwiedziłam łazienkę, zeszłam na dół. Mama siedziała
przy stole zjadając na wpół spalony omlet z nosem w książce. Czytała „Rady dla
dobrej czarownicy – pani domu” (ciekawe czy szukała sposobu na nieprzypalony
omlecik). Mama jest typową czarownicą XXI wieku, ja zresztą też. Swoją książkę
miała oczywiście ukrytą w gazecie, bo mój tata nic o niej nie wiedział.
Ukrywamy przed nim swoją magię. Jesteśmy prawie jak normalna mama z córką.
Czasem mama zabiera mnie na tajemne spotkania czarownic, ale ja,
trzynastoletnia Alicja, nie cierpię słuchać opowieści „starszych” pań. Wolę,
gdy taty nie ma w domu. Zamykam się wtedy w pokoju sam na sam ze stertą
odkopanych „z – góry – nie – wiadomo – czego – na strychu” starych książek z
zaklęciami. Jak dotąd to niewiele zaklęć działa, albo w książkach są zaklęcia
jakiejś starej technologii, albo to ja jestem kiepska „w te klocki”.
Skończyłam
śniadanie i wyszłam do szkoły. W drodze powrotnej coś przykuło moją uwagę. Na
płocie panny Anny, samotnej starszej wdowy, siedział kot. Nie był to zwykły
kot. Był o połowę większy od kotów, które dotychczas widziałam, siwy w białe
pręgi.
„Doprawdy,
nie wiem, jak on się utrzymuje na tym płocie” – pomyślałam. To była moja
pierwsza myśl, dopiero potem, zaczęłam zadawać sobie kolejne pytania: Czyj jest
ten kot? Co to za kot?
- Cześć tato, wróciłam! Idę
do pokoju! – krzyknęłam w progu i pobiegłam do góry.
- Mogę do ciebie przyjść?
Chcę ci coś powiedzieć! – zawołał za mną tata, i zaczął wspinać się po schodach,
jak już docierałam do pokoju.
- Jasne! – rzuciłam torbę
obok biurka i wskoczyłam na łóżko. Usłyszałam pukanie i zobaczyłam zatroskaną
twarz taty.
- Kochanie, muszę wyjechać
– oznajmił – mam delegację, jadę do Kopenhagi.
Wstyd się przyznać, ale
ucieszyła mnie ta wiadomość. Nie dałam tego po sobie poznać.
- Szkoda – powiedziałam –
Na jak długo wyjeżdżasz?
- Nie będzie mnie przez
miesiąc. To dla twojego dobra, kotku – powiedział i z opuszczoną głową wyszedł
z pokoju.
Wtedy przypomniał mi się
kot, TEN KOT. Zajęłam się zadaniem, ale nie umiałam skupić się nad procentami,
w końcu zrezygnowałam. W końcu już niedługo wakacje.
Mama zaprosiła na wieczór
całą rodzinę. Babcia Halinka przywiozła swój słynny bigos. Nie cierpię bigosu!
Gdy dorośli rozmawiali, ja patrzałam w okno.
W ciemności ujrzałam znajomy kształt. Znajomy – tak, to był TEN KOT. Wszędzie bym go poznała!
W ciemności ujrzałam znajomy kształt. Znajomy – tak, to był TEN KOT. Wszędzie bym go poznała!
Szybko narzuciłam sweter,
pobiegłam do kuchni po mleko, nalałam na spodek i wymknęłam się z domu.
Przeszłam pod okno, przez które widziałam kota.
Z wewnątrz słychać było salwy śmiechu mojego taty (to pewnie przez dziadka Feliksa i jego wieczne kawały).
Z wewnątrz słychać było salwy śmiechu mojego taty (to pewnie przez dziadka Feliksa i jego wieczne kawały).
- Kici, kici – szeptem, by
nikt nie usłyszał, zaczęłam przywoływać kota. Cisza. Pewnie uciekł, gdy
otwieram drzwi. A może na TEGO KOTA nie woła się kici, kici? Może wróci.
Zobaczymy rano.
Wróciłam do domu, nikt nie
zauważył mojej nieobecności i tego, że mój bigos był nietknięty. Gdy całe
towarzystwo rozeszło się do domów, tata w swoim pokoju pakował się na wyjazd,
ja pomagałam mamie sprzątać talerze.
- Co tu robi mleko? –
zastanowiła się głośno mama.
Wpadka! Nie schowałam mleka
do lodówki! Jednak zanim wypowiedziałam głośno wymyśloną na szybko historyjkę,
mama uznała, że to pewnie dziadek wyciągnął mleko do kawy i nie schował.
Kidy wszystkie brudne
naczynia zostały zniesione, mamę „wzięło” na czarowanie. Pokazał mi praktyczne
zaklęcie. Dzięki niemu po kilku
sekundach wszystkie naczynia były czyste. Wystarczyło je tylko schować do
szafek. Zapamiętam i udoskonalę.
Po wejściu do łóżka
natychmiast zasnęłam. Nie zdążyłam nawet „zaczarować” snu. No i właśnie
przyśniło mi się to: Wokół mnie było smutno i szaro. Mgła, zimno, zapach dymu.
Siedziałam w jakiejś dziurze, a ze mną kot, TEN KOT. Zamruczał, a ja
usłyszałam: Konie lubią cukier, a płaci się muszlami. Obudziłam się.
To był już ranek. Wydawało
mi się, że ktoś mnie obserwuje. W domu nie było nikogo. Gdy otwarłam szafę,
żeby się ubrać, zobaczyłam w niej TEGO KOTA. Wszystkie ubrania pozrzucane były
na dno, a kot… kot spokojnie sobie na nich spał. Jak się dostał do szafy?
Postanowiłam go nie budzić, ubrałam się, siadłam
w fotelu i zaczęłam czytać książkę z zaklęciami, (kupioną tanio w antykwariacie). Kątem oka obserwowałam szafę. Nagle obudził się, przeciągnął, wyszedł
z szafy i wlazł po moje łóżko. Poszłam tam za nim.
w fotelu i zaczęłam czytać książkę z zaklęciami, (kupioną tanio w antykwariacie). Kątem oka obserwowałam szafę. Nagle obudził się, przeciągnął, wyszedł
z szafy i wlazł po moje łóżko. Poszłam tam za nim.
I wtedy wszystko się
zmieniło.
Zrobiło mi się ciemno przed
oczami, a w uszach piszczało. Poczułam, że spadam, spadam, spadam. Gdy spadłam,
nie mogłam się poruszać, mimo, że to na co spadłam było miękkie.
Gdy po chwili odzyskałam
słuch i zdolność poruszania a wzrok przyzwyczaił się do zmiany. Ujrzałam nas
sobą kota, TEGO KOTA. Usiadłam i
rozejrzałam się dokoła. Dżungla, dżungla, dżungla? To miejsce nie było podobne
do niczego co wcześniej widziałam na własne oczy i w książkach. Coś mnie
uwierało w plecy. Ze zdziwieniem zdjęłam tobołek z kija, który mi przeszkadzał.
W środku była książka, którą oglądałam chwilę temu we własnym pokoju, jakiś
słoiczek i inne przedmioty. Usłyszałam tętent kopyt. Instynkt podpowiadał:
uciekaj! Zerwałam się szybko i wspięłam na najbliższe drzewo. Pode mną
przemknął koń. Zdziwiłam się, że tylko jeden, odgłos kopyt był wszechobecny.
Gdy przestałam go słyszeć, zeszłam z drzewa i odetchnęłam ulgą. Znowu się
rozglądnęłam. Kot śledził każdy mój ruch.
Wydawało mi się, że gdy ja
wspinałam się naprędce na drzewo, on uskoczył w krzaki – pomyślałam. Zaczęłam
iść przed siebie i podziwiałam. Wielki kolorowe ważki i motyle, małpki,
pachnące oszałamiającą słodyczą kwiaty. Chyba byłam zbyt zachwycona tymi
cudami, bo nie zauważyłam wielkiej dziury. Było za późno. Znowu spadałam, tym
razem, razem z kotem. O dziwo nie miałczał, tylko patrzył na mnie swoimi
wielkimi oczami. Przypomniał mi się mój sen
z poprzedniej nocy. Spadałam dość długo, na tyle, żeby wygrzebać z pamięci zaklęcie „na miękkie lądowanie” (aż dziwię się, że takie istnieje). Szybko wyrecytowałam formułkę. Bum!!! Spadłam na miękką, puchową poduchę. Kot koło mnie. Natychmiast wstałam i zdziwiłam się, już kolejny raz dzisiaj. Stałam w dużym ciemnym pokoju. Na środku, na kanapie siedziała dziewczyna, chyba trochę ode mnie starsza. Chyba nie widziała, że spadłam, bo nie patrzała
w moją stronę, ale gdy TEN KOT zamiauczał, obejrzała się i zawołała:
z poprzedniej nocy. Spadałam dość długo, na tyle, żeby wygrzebać z pamięci zaklęcie „na miękkie lądowanie” (aż dziwię się, że takie istnieje). Szybko wyrecytowałam formułkę. Bum!!! Spadłam na miękką, puchową poduchę. Kot koło mnie. Natychmiast wstałam i zdziwiłam się, już kolejny raz dzisiaj. Stałam w dużym ciemnym pokoju. Na środku, na kanapie siedziała dziewczyna, chyba trochę ode mnie starsza. Chyba nie widziała, że spadłam, bo nie patrzała
w moją stronę, ale gdy TEN KOT zamiauczał, obejrzała się i zawołała:
- Chodź koteczku do mnie!
Znalazłeś się, Tenkociu!
Pomyślałam, że to bardzo
trafione imię.
- Widzę, że przyprowadziłeś
gościa. Pewnie jesteś kolejną ofiarą szpiegostwa Tenkocia! – zwróciła się do
mnie z uśmiechem.
- Zupełnie nie wiem, jak tu
się znalazłam… - powiedziałam niepewnie.
- Czy on wciągnął cię pod
łóżko? – dziewczyna wskazała na kota.
- Tak, to znaczy
niezupełnie, sama tam za nim wlazłam… - przyznałam.
- Tendu – przedstawiła się
dziewczyna i zaprosiła mnie na herbatę i rozmowę. Dowiedziałam się, że jest
miłośniczką zwierząt. Oprócz kota posiada jeszcze chomika, dwa kanarki, żółwia,
psy i konia. No właśnie, konia. Spytałam, czy wie, co to za przerażający koń,
biega po dżungli. Tendu posmutniała i powiedziała, że to właśnie jej koń i
opowiedziała mi jego smutną historię. Historię o tym jak jej koń został
porwany, a gdy go ponownie zobaczyła, był nieokrzesany
z dzikim błyskiem w oczach, a przede wszystkim na jego grzbiecie wyrosły dwa sępie skrzydła. Wtedy przypomniałam sobie, że rzeczywiście było coś dziwnego w wyglądzie tego konia. To te skrzydła były źródłem tego hałasu, który pojawiał się tam, gdzie pojawiał się koń.
z dzikim błyskiem w oczach, a przede wszystkim na jego grzbiecie wyrosły dwa sępie skrzydła. Wtedy przypomniałam sobie, że rzeczywiście było coś dziwnego w wyglądzie tego konia. To te skrzydła były źródłem tego hałasu, który pojawiał się tam, gdzie pojawiał się koń.
Tendu powiedziała, że może
mu pomóc tylko odcięcie skrzydeł, które są źródłem nieokrzesania. Można to
zrobić jedynie mieczem Maltryjdadesa, mieczem najostrzejszym i najmocniejszym w
świecie.
Postanowiłam pomóc
dziewczynie, skoro jestem czarownicą, może nie będzie to takie trudne zadanie.
Tendu wręczyła mi mapę krainy z zaznaczoną trasą. Ona sama nie mogła brać
udziału w tej wyprawie, koń na jej widok umarłby z szaleństwa. Mógł to zrobić
jedynie wysłannik, ktoś taki jak ja, Alicja.
Wystarczyło mrugnięcie oczami, a znalazłam się ponownie w
kolorowej krainie. Tenkociu postanowił mi towarzyszyć, bo szedł za mną jak cień. Droga dłużyła się
niemiłosiernie. Na początku nie szłam za drogą i zatopiłam się w myślach „co
będzie”. Gdy zapadał zmrok i
postanowiłam odpocząć, zaczęłam studiować moją księgę czarów znalezioną w
tobołku. W tobołku odnalazłam latarkę, dlatego mogłam dokładniej przyglądnąć
się książce. Myślałam, że to ta księga, którą trzymałam w rękach wsuwając się
za kotem pod łóżko, ale nie. Ta była napisana w innym, przedziwnym języku. Gdy
literując przeczytałam jakąś formułkę, przede mną pojawiły się grające
skrzypce. Szybko je schwyciłam, nie chciałam, żeby grające skrzypce obudziły
kogokolwiek. Kto wie, co lub kto mieszka wokół. Instrument przycichł, a ja
obwiązałam go wielkim liściem paproci i odrzuciłam. To nie było trafione
zaklęcie. Odłożyłam księgę do tobołka, to nie był czas na zabawę, to był czas
na poszukiwanie miecza. Rozejrzałam się. Gdzieś pomiędzy drzewami, zobaczyłam
domy. Widocznie byłam na skraju tej tęczowo – kolorowej krainy. W nocy nie
wyglądała już tak pięknie. Te domy okazały się opuszczoną wioską i też nie
kojarzyły się z pięknem.
- Strasznie byłoby tu
mieszkać – szepnęłam, albo tylko pomyślałam.
- Strasznie! – jakiś głos powtórzył za mną. Gdzieś już go słyszałam.
- Kto to powiedział? – tym
razem byłam pewna, że to nie są moje myśli, wykrzyczałam to pytanie.
- Ja, spojrzyj w dół.
Spojrzałam i zobaczyłam.
Kot okazał się gadającym kotem, a głos pamiętałam z mojego snu. Tego, który
śniłam będąc jeszcze w domu… Pierwszy raz zatęskniłam za powrotem.
- Mówię, jak trzeba, a
teraz trzeba… znajdź chatę z szyldem „Madame Klementyna”. Idź… no idź… -
ponaglał mnie kot.
Szłam nie śpiesząc się, ze
strachem. Znalazłam chatę i szyld. Ostrożnie zapukałam. Otwarła mi staruszka o
urodzie cyganki.
- Witaj Alicjo! –
krzyknęła, jakbyśmy się znały od lat, po czym wciągnęła mnie do środka.
- Dobry… wieczór? –
odezwałam się.
Wnętrze chaty nie było
bardzo przyjazne, ale nie było takie mroczne jak widoki na zewnątrz. Zostałam
poczęstowana ciepłą herbatą. Madame Klementyna siadła i zaczęła mówić:
- Wiem, kim jesteś i w
jakim celu tu przybywasz. Znam cię od kołyski,
obserwuję twoje życie i czekałam na tę chwilę. Wiem gdzie jest miecz,
którego potrzebujesz, wiem też, gdzie można spotkać konia Tendu.
Madame Klementyna wzięła
ołówek i zaczęła kreślić coś na mojej mapie. Potem spojrzała na mnie.
- Czekam na zapłatę.
Zapłatę…. Myśli zaczęły mi
się kotłować w głowie…, co zrobię, nie mam pieniędzy… jak nie zapłacę pewnie
zrobi ze mną coś…! Zaraz, zaraz – muszelki – przypomniał mi się sen.
Wyciągnęłam z tobołka muszelki i pełna trwogi spojrzała na staruszkę. Czy nie
wyśmieje mnie za taką zapłatę?
Ale nie. Zabrała garść
muszelek, jak gdyby to były monety.
- Zamknij oczy –
powiedziała – przeniesiesz się teraz w
okolice, gdzie jest miecz.
- Co z kotem? – spytałam
- Kot będzie razem z tobą,
to twój pomocnik.
Madame Klementyna
wymamrotała coś pod nosem, a ja poczułam, że lecę. Gdy otwarłam oczy, stałam w
ciemnej i wilgotniej jaskini. Tuż obok coś błyszczało. Spojrzałam tam i
ujrzałam miecz Maltryjdadesa. Wydawało mi się, że leży tu porzucony od wielu
lat, chciałam go podnieść, ale był tak ciężki, że nie umiałam go ruszyć nawet
milimetr. Pomyślałam, że przecież rozwiązania wielu problemów znajdywałam
w swoim tobołku.
Zaglądnęłam do niego, ale niczego ciekawego nie zobaczyłam. Kulka muszelek,
jakieś białe kryształki w dziwnym kształcie, książka, butelka oliwy, oleju,
sama nie wiem czego, latarka, sznurek… Myślałam, że może coś się ukryło w
zakamarkach i wytrząsnęłam z tobołka wszystko na ziemię.
W tej samej chwili kot
skoczył na mnie i wytrącił mi z ręki butelkę z oliwą. Zanim zdążyłam zareagować,
szkło rozbiło się na tysiące małych kawałeczków
i roztrysnęło po jaskini, a ciecz rozlała się na ostrze miecza oblepiając go dokładnie.
i roztrysnęło po jaskini, a ciecz rozlała się na ostrze miecza oblepiając go dokładnie.
Warknęłam ze złością na
kota:
- Co robisz!! No ładnie,
jeszcze nie użyłam tej cieczy, a już rozlana. Być może coś ważnego rozbiłam o
skały jaskini.
Trochę zła, trochę smutna,
zaczęłam zbierać okruchy szkła. Przed przypadek dotknęłam miecza i ku mojemu
wielkiemu zaskoczeniu, potrafiłam go teraz podnieść. Przyjaźnie popatrzyłam na
mojego towarzysza podróży, teraz wiedziałam, że nic co robił nie było bez celu.
Teraz, gdy miałam już miecz, ważne było, by jak najszybciej dotrzeć do konia.
Wsadziłam miecz za swój pas i razem z Tenkociem ruszyliśmy na poszukiwanie
konia.
Widziałam już wyjście z
jaskini, usłyszałam rżenie, takie rżenie, którego przestraszyłby się
najodważniejszy człowiek. Tuż przy skałach stał skrzydlaty koń . Nie był to jednak
pegaz – szkoda. Koń się miotał, co chwila stawał dęba, cały czas był
niespokojny. A skrzydła, skrzydła poruszając się wydawały okropny, bolący
w uszy dźwięk.
w uszy dźwięk.
- Jak ja się do niego
zbliżę – pomyślałam – boję się o własne życie, nie dokonam tego.
Wtedy zbliżył się do mnie
kot, otarł się o moje nogi zamiauczał. A ja usłyszałam:
- Miauuuuuuaś sen….!
Sen, sen…. Sen! Tak !
Przecież usłyszałam we śnie, że konie lubią cukier, już wiem co to za
kryształki w moim tobołku. Szybko wyciągnęłam sporą garść kryształków cukru,
odrzuciłam tobołek, ukryłam za plecami miecz i nieśmiało zaczęłam podchodzić do
rumaka. Ten spojrzał na mnie czarnym, przenikliwym wzrokiem, stanął dęba i
zbliżył się do mojej wyciągniętej dłoni. A potem spokojnie zaczął lizać cukier.
Zsypałam cukier na ziemię, poczekałam aż koń się nim zajmie. Podeszłam konia od
tyłu, wzięłam zamach i jednym silnym ruchem odcięłam oba skrzydła. Koń spłoszył
się i uskoczył, a obcięte skrzydła upadając zamieniły się w siodło i uzdę.
Podniosłam głowę z
przestrachem, myśląc, że koń mnie zaatakuje. Patrzyły na mnie łagodne,
orzechowe oczy pięknego rumaka. Podszedł do mnie i pokiwał łbem. Wyglądało to
tak, jakby mi dziękował. Poklepałam go po pysku i odetchnęłam z ulgą.
- Już po wszystkim!! Udało
mi się!!
- Miauuu! – odezwał się
Tenkociu.
Wzięłam go na ręce i
przytuliłam. Pomyślałam, że to dzięki niemu i temu, że jestem wróżką, cała
misja się udała. Zapięłam siodło i uzdę i mieczem Maltryjdadesa wskazałam
rumakowi drogę.
- Jedźmy jak najszybciej do
Tendu, niech i ona będzie szczęśliwa.
Droga mijała nam szybko,
kot siedział razem ze mną na grzbiecie konia. Ja mogłam w spokoju rozejrzeć się
po tej cudowniej, bajkowej krainie. Jak tu było pięknie, spokojnie, kolorowo.
Zastanawiałam się, kto taki mógł ukarać konia i Tendu skrzydłami sępa.
Nagle poczułam, że spadamy
w dół. Nie bałam się już, wiedziałam, że dotarliśmy do końca podróży, do
komnaty Tendu. Koń upadł na podłogę tak, jakby miękko skoczył przez przeszkodę
i galopem zbliżył się do Tendu.
Dziewczyna ze łzami w
oczach głaskała ukochanego konia, a potem przytuliła mnie i pogłaskała kota.
Nagle zatęskniłam za domem, mamą, tatą i wszystkim tym, co mnie kiedyś
otaczało, a nie było tego tutaj.
- Jak długo tu jestem, co
pomyśli mama? Będzie się okropnie martwiła, a tata, tak daleko, a jeszcze
zmartwienie?
Zapragnęłam przytulić się
do nich. Zamknęłam oczy, by nie pokazać łez, które cisnęły się do oczu.
Wydawało mi się, że zapadam w sen. Śnił mi się kot, który mówił, że w
rozwiązywaniu problemów nie pomagają zaklęcia, tylko wiara we własne skrzydła.
Dziwne, przecież to nie ja miałam skrzydła tylko koń. Skrzydła były złe…
- Alicja, Alicja!!! – wołam
cię od 5 minut – Wstawaj!! – usłyszałam
głos mamy.
- Mamo!!! – jak się cieszę
– wykrzyknęłam i przytuliłam się do mamy. Byłam we własnym pokoju, w piżamie.
Jak dobrze.
- Alu, tata wyjeżdża.
Chciałby się z tobą pożegnać.
Zeszłam na dół dalej nie
wierząc, że przed chwilą byłam gdzie indziej. Tata stał w drzwiach i trzymał w
rękach Tankocia.
- Masz córeczko, jak mnie
nie będzie, on będzie was pilnował. Nazwij sobie jak chcesz – wręczył mi kota,
ucałował krótko i wyszedł z mamą z domu.
A ja oszołomiona,
popatrzyłam na kota.
- Cześć Tenkociu, co tu
robisz?
- Miauuuuuuaś mnie zabrać
ze sobą, jestem podziękowaniem Tendu! Jesteś wielka nie dlatego, że jesteś czarodziejką,
ale dlatego, że masz odwagę i dobre serce. Pamiętaj o tym!
Cieszę się jeśli wam się podobało.
By nadrobić tę dużą stratę dodam dziś jeszcze zabawne ciekawostki o muzyce. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz